Valencia w finale Copa del Rey
21.03.2008; 00:50
Takiego widowiska oczekiwał w tym sezonie każdy kibic Los Ches. Zawodnicy Valencii udowodnili, że sezon nie jest dla nich jeszcze stracony pokonując po niesamowicie emocjonującym widowisku FC Barcelonę i tym samym awansując do finału pucharu Hiszpanii. Zwycięstwo w tych rozgrywkach jest dla ekipy Ronalda Koemana jedynym sposobem zrehabilitowania się za tragiczną formę oraz pozycję w tabeli la Liga i, jak okazało się tego wieczora, nie jest to tylko niedoścignione marzenie.
Takiej Valencii brakowało od początku sezonu! Zespół, który od pierwszej kolejki zawodził na niemal każdym froncie wreszcie pokazał ile jest wart. W dwumeczu z Barceloną, który niektórzy kibice nazywali małym finałem, podopieczni Ronalda Koemana pokazali wielki futbol i zasłużenie awansowali do finału. Od ostatnich kilku dni ulubieńcy Mestalla nie mówili nic innego jak tylko zapowiadali widowiskową i heroiczną walkę o każdy centymetr boiska. Nie były to pierwsze takie deklaracje w przeciągu tego sezonu, lecz tym razem zawodnicy w stu procentach poparli swoje słowa na boisku.
Każdy spodziewał się podobnego obrazu gry jak ten, który miał miejsce na Camp Nou 3 tygodnie wcześniej, lecz na Mestalla obie ekipy prezentowały się zgoła odmiennie. Zepchnięci na skraj przepaści zawodnicy Valencii spotkanie rozpoczęli bardzo odważnie chcąc pokazać swoim kibicom efektowną i skuteczną grę. Pierwsze minuty zapowiadały niezwykle ciekawe widowisko. Już w 5 minucie mogła paść pierwsza bramka: po rzucie rożnym na bramkę uderzał Milito, lecz z niemal samej linii wybił ją Hedwiges Maduro. Niespełna dziesięć minut później równie dobrą sytuację wypracować udało się gospodarzom. Tym razem kilku centymetrów wzrostu zabrakło Silvie, który wyskakując zza obrońców nie był w stanie dotrzeć do piłki wstrzelonej w szesnastkę przez Davida Villa. Czego nie udało się zdziałać młodemu Kanaryjczykowi chwilę później dokonał Ruben Baraja. Kapitan Ches w 17 minucie dopadł do bezpańskiej piłki, po czym zmylił jeszcze próbującego interweniować Yaya Toure i atomowym uderzeniem z lewej nogi otworzył wynik spotkania. Pierwsza i niewątpliwie najbardziej urodziwa bramka tego spotkania dała kibicom sporo powodów do euforii i wyzwoliła w nich nie gasnący aż do ostatniej minuty doping.
Choć szybko strzelona bramka ustawiała zespół gospodarzy w idealnej wręcz pozycji, to w miarę upływu czasu Los Ches nie zamierzali zwalniać z tempa. Ekipa blaugrany przejęła lekko przewagę nad sytuacją na boisku, lecz nie udało się im zepchnąć przeciwnika do defensywy. Piłkarze Valencii starali się prowadzić grę jak najdalej od własnej bramki i nie dawać rywalowi zbyt wiele swobody. Ten z kolei miewał spore problemy z rozgrywaniem akcji, a najgroźniejsze sytuację Katalończycy mieli po stałych fragmentach gry. Najbliżej wyrównania był Eric Abidal, który po jednym z rzutów rożnych posłał piłkę tuż nad poprzeczką. Tego jednak dnia to gospodarze mieli lepszy sposób na zdobywanie bramek i jeszcze przed przerwą zdołali podwyższyć rezultat. Szybki kontratak trójki Joaquin, Villa, Mata zakończył się trafieniem tego ostatniego. Wychowanek stołecznego Realu wykorzystał zamieszanie w polu karnym Barcelony i bez większych trudności pokonał Victora Valdesa. Chwilę potem pan Mejuto González ogłosił koniec pierwszej połowy i piłkarze Valencii będąc już jedną nogą w finale mogli udać się na rozmowę ze swoim szkoleniowcem.
Choć wynik w pełni satysfakcjonował gospodarzy to wraz z rozpoczęciem drugiej odsłony styl ich gry nie uległ zmianie. Los Ches wyszli na murawę z podobnym nastawieniem, z jakim ją opuścili kwadrans wcześniej. Goście z Katalonii natomiast widocznie rozbici przez dłuższy czas nie potrafili stworzyć zagrożenia i zmusić Timo Hildebranda do wytężonej pracy. Niemiec w przeciwieństwie do poprzedniego spotkania na Nou Camp nie był szczególnie obciążony, a większość jego pracy polegało na wyłapywaniu dośrodkowań. Słabo w ekipie blaugrany spisywali się napastnicy, a jedynie młody Bojan raz po raz był w stanie wypracować niebezpieczną sytuację. Starając się reagować na taki obraz gry Frank Rijkaard desygnował do gry Thierry'ego Henry w miejsce Toure. Były as Arsenalu pomógł nieco swojej drużynie utrzymywać się przy piłce, lecz wciąż prowadzenie Valencii było niezagrożone. Chwilę później na boisku zameldował się więc Sylvinho, który zmienił Abidala. Jak się okazało po kilku minutach Rijkaard dokonał słusznych zmian, bowiem w 71 minucie obaj zawodnicy przeprowadzili akcję, która dała jego ekipie kontaktowe trafienie. Sylvinho udanie dośrodkował w pole karne, co wykorzystał Henry. Piłka po uderzeniu od głowy Francuza trafiła jeszcze w słupek i wtoczyła się do bramki Hildebranda. Jednak tak jak i wcześniej niesamowitą odpowiedzią popisali się gospodarze, którzy zaraz po rozpoczęciu gry ponownie pokonali Valdesa. Tym razem świetną akcję na prawej flance przeprowadził Silva, gubiąc po drodze krycie Gabriela Milito i dośrodkowując na nogę Juana Mata. Piłka po uderzeniu kapitana młodzieżowej reprezentacji Hiszpanii trafiła jeszcze w ręce Valdesa, lecz i tak znalazła drogę do bramki.
Trzecia bramka strzelona w tak błyskawicznym tempie rozwiała już wszelkie wątpliwości i nadzieje przeciwników. Choć zawodnicy Barcelony przez kolejne minuty napierali na bramkę gospodarzy, to w ich grze brakowało pewności i wiary w zwycięstwo. Mimo to udało się im jeszcze zmienić rezultat spotkania. Po dość przypadkowej akcji w sytuacji sam na sam z niemieckim potero Ches znalazł się Samuel Eto'o. Kameruńczyk nie zwykł marnować takich okazji lecz nawet to trafienie nie zdołało przekonać jego kolegów do lepszej gry. Ostatnie 10 minut mimo minimalnego tylko prowadzenia nie zmąciło spokoju gospodarzy, którzy cierpliwie i skutecznie wyczekali do ostatniego gwizdka sędziego.
Bramki oraz skrót spotkania dostępne są w dziale Video.
Takiej Valencii brakowało od początku sezonu! Zespół, który od pierwszej kolejki zawodził na niemal każdym froncie wreszcie pokazał ile jest wart. W dwumeczu z Barceloną, który niektórzy kibice nazywali małym finałem, podopieczni Ronalda Koemana pokazali wielki futbol i zasłużenie awansowali do finału. Od ostatnich kilku dni ulubieńcy Mestalla nie mówili nic innego jak tylko zapowiadali widowiskową i heroiczną walkę o każdy centymetr boiska. Nie były to pierwsze takie deklaracje w przeciągu tego sezonu, lecz tym razem zawodnicy w stu procentach poparli swoje słowa na boisku.
Każdy spodziewał się podobnego obrazu gry jak ten, który miał miejsce na Camp Nou 3 tygodnie wcześniej, lecz na Mestalla obie ekipy prezentowały się zgoła odmiennie. Zepchnięci na skraj przepaści zawodnicy Valencii spotkanie rozpoczęli bardzo odważnie chcąc pokazać swoim kibicom efektowną i skuteczną grę. Pierwsze minuty zapowiadały niezwykle ciekawe widowisko. Już w 5 minucie mogła paść pierwsza bramka: po rzucie rożnym na bramkę uderzał Milito, lecz z niemal samej linii wybił ją Hedwiges Maduro. Niespełna dziesięć minut później równie dobrą sytuację wypracować udało się gospodarzom. Tym razem kilku centymetrów wzrostu zabrakło Silvie, który wyskakując zza obrońców nie był w stanie dotrzeć do piłki wstrzelonej w szesnastkę przez Davida Villa. Czego nie udało się zdziałać młodemu Kanaryjczykowi chwilę później dokonał Ruben Baraja. Kapitan Ches w 17 minucie dopadł do bezpańskiej piłki, po czym zmylił jeszcze próbującego interweniować Yaya Toure i atomowym uderzeniem z lewej nogi otworzył wynik spotkania. Pierwsza i niewątpliwie najbardziej urodziwa bramka tego spotkania dała kibicom sporo powodów do euforii i wyzwoliła w nich nie gasnący aż do ostatniej minuty doping.
Choć szybko strzelona bramka ustawiała zespół gospodarzy w idealnej wręcz pozycji, to w miarę upływu czasu Los Ches nie zamierzali zwalniać z tempa. Ekipa blaugrany przejęła lekko przewagę nad sytuacją na boisku, lecz nie udało się im zepchnąć przeciwnika do defensywy. Piłkarze Valencii starali się prowadzić grę jak najdalej od własnej bramki i nie dawać rywalowi zbyt wiele swobody. Ten z kolei miewał spore problemy z rozgrywaniem akcji, a najgroźniejsze sytuację Katalończycy mieli po stałych fragmentach gry. Najbliżej wyrównania był Eric Abidal, który po jednym z rzutów rożnych posłał piłkę tuż nad poprzeczką. Tego jednak dnia to gospodarze mieli lepszy sposób na zdobywanie bramek i jeszcze przed przerwą zdołali podwyższyć rezultat. Szybki kontratak trójki Joaquin, Villa, Mata zakończył się trafieniem tego ostatniego. Wychowanek stołecznego Realu wykorzystał zamieszanie w polu karnym Barcelony i bez większych trudności pokonał Victora Valdesa. Chwilę potem pan Mejuto González ogłosił koniec pierwszej połowy i piłkarze Valencii będąc już jedną nogą w finale mogli udać się na rozmowę ze swoim szkoleniowcem.
Choć wynik w pełni satysfakcjonował gospodarzy to wraz z rozpoczęciem drugiej odsłony styl ich gry nie uległ zmianie. Los Ches wyszli na murawę z podobnym nastawieniem, z jakim ją opuścili kwadrans wcześniej. Goście z Katalonii natomiast widocznie rozbici przez dłuższy czas nie potrafili stworzyć zagrożenia i zmusić Timo Hildebranda do wytężonej pracy. Niemiec w przeciwieństwie do poprzedniego spotkania na Nou Camp nie był szczególnie obciążony, a większość jego pracy polegało na wyłapywaniu dośrodkowań. Słabo w ekipie blaugrany spisywali się napastnicy, a jedynie młody Bojan raz po raz był w stanie wypracować niebezpieczną sytuację. Starając się reagować na taki obraz gry Frank Rijkaard desygnował do gry Thierry'ego Henry w miejsce Toure. Były as Arsenalu pomógł nieco swojej drużynie utrzymywać się przy piłce, lecz wciąż prowadzenie Valencii było niezagrożone. Chwilę później na boisku zameldował się więc Sylvinho, który zmienił Abidala. Jak się okazało po kilku minutach Rijkaard dokonał słusznych zmian, bowiem w 71 minucie obaj zawodnicy przeprowadzili akcję, która dała jego ekipie kontaktowe trafienie. Sylvinho udanie dośrodkował w pole karne, co wykorzystał Henry. Piłka po uderzeniu od głowy Francuza trafiła jeszcze w słupek i wtoczyła się do bramki Hildebranda. Jednak tak jak i wcześniej niesamowitą odpowiedzią popisali się gospodarze, którzy zaraz po rozpoczęciu gry ponownie pokonali Valdesa. Tym razem świetną akcję na prawej flance przeprowadził Silva, gubiąc po drodze krycie Gabriela Milito i dośrodkowując na nogę Juana Mata. Piłka po uderzeniu kapitana młodzieżowej reprezentacji Hiszpanii trafiła jeszcze w ręce Valdesa, lecz i tak znalazła drogę do bramki.
Trzecia bramka strzelona w tak błyskawicznym tempie rozwiała już wszelkie wątpliwości i nadzieje przeciwników. Choć zawodnicy Barcelony przez kolejne minuty napierali na bramkę gospodarzy, to w ich grze brakowało pewności i wiary w zwycięstwo. Mimo to udało się im jeszcze zmienić rezultat spotkania. Po dość przypadkowej akcji w sytuacji sam na sam z niemieckim potero Ches znalazł się Samuel Eto'o. Kameruńczyk nie zwykł marnować takich okazji lecz nawet to trafienie nie zdołało przekonać jego kolegów do lepszej gry. Ostatnie 10 minut mimo minimalnego tylko prowadzenia nie zmąciło spokoju gospodarzy, którzy cierpliwie i skutecznie wyczekali do ostatniego gwizdka sędziego.
Bramki oraz skrót spotkania dostępne są w dziale Video.
KOMENTARZE
Tylko ze Koeman teraz nie mwoil ze wracamy na dobra droge i kryzys zarzegnany !
AMUNT!!!!!!!!
AMUNT VALENCIA!!!
Amunt!!!
AMUNT VCF!!!
Ostatni kwadrans to miażdząca przewaga Barcy, depseracka, żeby nie powiedzieć chaotyczna obrona, atak sunął za atakiem, piłkarze Barcy mijali naszych jak tyczki slalomowe, wchodzili jak w masło i... jakimś cudem nie dali rady. Dzięki Bogu!
U nas raził brak precyzji i mnożące się niecelne podania. No, ale zwyc\iezców sie nie sądzi.
Baraja - wspaniały gol.
Mata miał wielki dzień - to najważniejsze bramki w jego dotychczasowej karierze. Wszyscy zasłużyli na słowa uznania za niebywałą ambicję i wolę walki.
Kibice na Mestalla wspaniali, atmosfera fantastyczna, a temu sukinsynowi Mejuto to bym chyba dał kopa w dupę za to co wyprawiał.
W takich momentach zapomina się o tragicznym sezonie, Koemanie, nieudolnym Solerze itd.
Amunt Valencia!!!!!!!!!!
a i taki błąd wyłapałem :< nie żebym się czepiał, ale mnie to jakoś ukuło w oczy: Choć zawodnicy Barcelony przez kolejne minuty napierali na bramkę gości
Musze przyznac ze wczorajszy mecz byl wspanialy - nawet nie ze wzgledu na forme VCF (choc gralismy dobrze) ale ze wzgledu na ogromne zaangazowanie pilkarzy i walke do upadlego o kazda pilke.Tego brakowalo i nawet w obliczu slabszej formy nasi sa w stanie nadrobic ogromna motywacja.
Bylem troszeczke zdenerwowany ze do tego meczu wybrali Mejuto Gonzalesa - jedynego chyba sedziego ktorego nie znosze bo w przeszlosci skrzywdzil juz nie raz VCF.I rzeczywiscie Mejuto sedziowal slabo i fatalnie odebral nam gola kiedy szybko wznowilismy gre a Joaquin byl na sam z VV.
Co do formacji to kapitalnie wreszcie zagrala obrona i gdyby nie blad przy 2giej bramce(marchena+baraja) wystep bylby swietny.Miguel - najlepszy chyba jego mecz w sezonie,marchena i moretti bardzo solidnie a Albiol to dla mnie gracz meczu obok Maty.Albiol sie rozwinal na kapitalnego obronce - wysoki , szybki , byl wszedzie i wyeliminowal Etoo.
Co do srodka to Maduro zagral ok ale w podstawowej jedenastce powinien grac Ever a nie Maduro.Baraja wreszcie zaczal grac jak stary Baraja(ten gol) a Mata wyrasta na pilkarza swiatowego formatu (fajne sztuczki pod koniec meczu).
Co do Joaquina to wyszeld mu troche slabszy mecz ale za to Arizmendi rozegral bardzo dobre zawody (ja go nigdy nie skreslalem bo to dobry pilkarz).Villa i Silva zagrali bardzo dobry mecz gdyz walczyli o kazda pilke i naciskali bardzo pilkarzy Barcy.
Ogolem jestem bardzo zadowolony choc przestrzegam przed potymizmem bo VCF w pucharach to jedno a w lidze ujawnia sie nasze fatalne oblicze(niestety).
A wiec w finale Getafe i bedzie to dla nas bardzo ciezki mecz gdyz Geta w tym sezonie gra kapitalnie.
Bardzo jestem zadowolony z wczorajszego meczu i wierzę że będzie dobrze w La Liga.
Aha, i jeszcze jedno: FUERA A LA CASA, PANIE KOEMAN!!!
« Wsteczskomentuj