sonda
VCF.pl - Strona Główna
Panel użytkownika załóż konto przypomnienie hasła
RSS RSS

VALENCIA CF – AKTUALNOŚCI

Sterowanie głodem przez Marcelino

Michał Kosim, 26.10.2017; 17:19

... wyprowadza Valencię z chudych lat

Valencia zmieniła wszystko, od diet piłkarzy po nich samych. Rewolucja w klubie zaprowadziła go na drugie miejsce.

Piłkarze Valencii byli głodni. Minęły dwa lata od ich ostatniej dobrej passy wyników i zdawało się, jakby niemal tak samo długo nie jedli oni przyzwoitego posiłku.

Po raz 13 w ciągu pięciu lat zostali przejęci przez nową władzę, lecz tym razem sytuacja miała się faktycznie zmienić. Nie tylko trener, ale także kultura i wszystko wokół: począwszy od prezydenta i piłkarzy, a skończywszy na tym, co lądowało na ich talerzach. Jeśli jesteśmy tym, co jemy, nadszedł czas wreszcie zjeść coś dobrego. W Paternie – klubowym kompleksie szkoleniowym – przygotowywano im jedzenie, jednak w niewielkiej ilości i niekoniecznie były to przysmaki, natomiast szczegółowe diety były rozsyłane do domów: rozpisany twardy reżim, mający być wypełniony co do joty i rodziny wezwane do pomocy w narzuceniu go wygłodniałym zawodnikom.

Marcelino García Toral, nowy trener Valencii, ma opinię osoby z obsesyjnym podejściem do wagi i kondycji fizycznej. Pionier – nawet teraz, gdy profesjonalny futbol go dogania: kontrola każdego detalu, codziennie przeprowadzane testy, wszędzie dookoła wagi piłkarzy poprzypinane do tablic na boiskach treningowych. On idzie krok dalej. Jest tak rygorystyczny, że krążą historie o piłkarzach głodzących się czy zaczynających dzień od sauny, w strachu przed przybyciem z gramem nadwagi.

Gabriel stwierdził: „Gdy po raz pierwszy z nim pracowałem, pomyślałem: »ależ utrapieniem jest ten trener«”! Gdy jego nowi koledzy w Valencii rozpoczęli z nim współpracę, czuli się tak samo. „Staliśmy się głodni” – dostrzegł kapitan, Dani Parejo. Jak przyznał, zdarzały mu się nawet sprzeczki z żoną.

Jednak Gabriel wiedział, a wkrótce dowiedzieli się też oni. Kiedy Gabriel dołączył do Arsenalu, zadzwonił do Marcelino, swojego trenera w Villarrealu, by mu podziękować; gdy Marcelino wykonał połączenie w drugą stronę, ten nawet się nie zastanawiał. Kiedy Marcelino przybył na Mestalla i porozmawiał z Parejo, również on nie musiał się długo namyślać. Miał zamiar odejść, gotów do podążenia śladami 16 innych graczy, którzy opuścili klub, jednak Marcelino sprawił, że ostatecznie został.

„Od pierwszej sesji treningowej czułem coś wyjątkowego” – wyznał. „Nie wiem, coś. Nie chodzi tylko o niego – o cały sztab. Sposób, w jaki trenowaliśmy, w jaki widzieli piłkę nożną, w jaki pracowali, przygotowywali do spotkań... To naprawdę mnie uderzyło i powiedziałem sobie: »nie mogę zmarnować roku swojej kariery bez pracy z tym trenerem«”.

Tak więc Parejo musiał pracować. Jak oni wszyscy. Po upływie kilku tygodni kapitan przedstawiał Marcelino jako jednego z dwóch najlepszych trenerów, z jakimi kiedykolwiek pracował, obok Ernesto Valverde. To szerokie pole: Parejo przyznał, że zgubił rachubę tego, ilu trenerów już go prowadziło. W Valencii w samym zeszłym sezonie były cztery roszady: Pako Ayestarán, zastąpiony przez delegata meczowego, przemianowanego na tymczasowego menadżera i najlepszego wybawiciela – Voro, następnie Cesare Prandelli i znów Voro. Rok wcześniej zaczęli od Nuno, po Voro i – na chwilę – Phila Neville’a, a później od Gary’ego Neville’a do Ayestarána.

Tego lata znów nastały zmiany, jednak tym razem to było coś innego. Fakt, że wybrali trenera z zawodu był dobrym punktem wyjścia – co ważniejsze, wzięli właściwego trenera.

Urodzony w Asturii były zawodnik Sportingu Gijón, który zaczynał swoją trenerską karierę w lokalnym klubie CD Lealtad i zespole „B” Sportingu, Marcelino wyprowadził Recreativo de Huelvę z drugiej klasy rozgrywkowej na imponujące ósme miejsce w pierwszej lidze, wywalczył awans z Realem Saragossą w samym środku kryzysu, z którego klub wciąż się na dobre nie wykaraskał, poprowadził Racing Santander do najlepszego sezonu w historii i wyciągnął Villarreal z drugiej ligi na fotel lidera, pierwszy w dziejach klubu. Teraz, po dwóch latach zakończonych na 12. miejscu, pełnych niestabilności i błędów; podziałów, braku obrania konkretnego kierunku i pozornie niekończących się kryzysów, nadszedł czas, by znów uczynić Valencię Valencią.

Nie chodzi tylko o Marcelino: świadoma popełnionych błędów, Valencia zmieniła wszystko. Nowym prezydentem został Anil Murthy, były dyplomata i fan West Hamu, natomiast Mateu Alemany, niegdyś prezydent RCD Mallorki, zajął stanowisko dyrektora generalnego. „Cały klub jest teraz znacznie poważniejszy, pod każdym względem” – stwierdziła pewna wtajemniczona osoba. Ogłosili oni nawet, że rzeczywiście zamierzają zbudować nową Mestallę, gdzie prace zostały wstrzymane osiem lat temu i gdzie jedyne, co się dzieje to zamiatanie terenu. Sprzątanie dosięgło też szatnię. W klubie pozostało jedynie pięciu graczy z pierwszego sezonu Petera Lima jako właściciela; 16 odeszło latem, podczas gdy do zespołu dołączyło siedmiu nowych zawodników. Jeśli roszady były duże to były też, tym razem, przemyślane.

Wzmocnienia były – co istotne – ustalane z trenerem; otrzymał on autorytet, którego brakowało innym. Jeszcze ważniejsze, że także odejścia były z nim konsultowane.



Tu zasięgano porady Voro. Gdyby zapytano, Ayestarán i Gary Neville opowiedzieliby podobną historię; a kto pamięta, gdy Prandelli grzmiał „fuori!”, zarzucając graczom brak profesjonalizmu?

Cóż, teraz przynajmniej piłkarze byli „fuori”, w zgodzie z dobrą radą Voro. Odbyło się czyszczenie szatni, z Enzo Pérezem, Álvaro Negredo i Diego Alvesem na czele. „Czystka” może być nieprzyjemnym słowem, ale coś w tym jest. Marcelino nazwał graczy, którzy odeszli „prescindible” – czyli zbędnymi. Nie rzucał nazwiskami, ale było to – co przyznał z odrobiną smutku – „niezbędne (...) by zmienić zły bieg wydarzeń, musieliśmy pozbyć się niektórych zawodników”.

Skład stał się możliwy do zarządzania – teraz Marcelino pozostało nim zarządzać. Choć niektórzy piłkarze twierdzą, że jego poważny obraz jest przesadzony, wymagająca natura nie czyni go tyranem, zajmuje się zawodnikami, dociera do nich i wie jak ich przekonać, że da się lubić, a jego dotyk czasem elektryzuje, to wciąż pcha ich do przodu – co działa. Bezpośrednio i szczerze mówił o podziwie wobec Arrigo Sacchiego i Rafy Beníteza, natomiast Diego Simeone stwierdził, że identyfikuje się z nim; sam Marcelino chce zbudować oddany, konkurencyjny zespół. Słowo, jakim określił go Gabriel to „pesado”: w przybliżeniu chodzi o bolesną, męczącą, ciężką pracę, twardy orzech do zgryzienia. Inteligentny i pełen zapału, chciał składu, którym mógłby kierować i który podążałby za nim, tworząc klimat sprzyjający zmianie kultury gry.

Niektórzy z jego ludzi mieli coś do udowodnienia: Simone Zaza chciał zostawić West Ham daleko za sobą; zaledwie 20-letni Gonçalo Guedes niemal nie grał w PSG; Geoffreyowi Kondogbii nie do końca układało się w Interze; Rodrigo nigdy nie strzelił w lidze więcej, niż pięciu bramek; Parejo był jedną nogą poza klubem; José Luis Gayà – jak Parejo – był oskarżany i krytykowany, jednak otrzymał drugą szansę; Neto wyłonił się z cienia Gianluigiego Buffona. Marcelino chciał, by byli głodni – metaforycznie. I, jak niektórzy się wkrótce przekonali, dosłownie. „Przyzwyczailiśmy się” – stwierdził Parejo.

Nie chodzi tylko o wagę, jednak symbolizuje ona pewną sumienność i jest czymś, o czym mówi się w branży. Marcelino podkreśla, że kondycja fizyczna i analiza „potęguje pracę piłkarską – nie dyktuje jej” i mówi, że naprawdę nie ma pojęcia o przygotowaniu fizycznym – geniuszem jest Ismael Fernández, trener przygotowania motorycznego – jednak jest ono fundamentalne i niepodważalne. Wszystko rozpoczyna się od testów, które ustalają parametry na dany sezon i optymalne statystyki piłkarzy, które są stale monitorowane. Za niewypełnienie codziennych kryteriów nakładana jest kara, a zawodnicy pracują w, jak nazywa to trener, „mikrocyklach” utrzymujących formę. Jeśli poziom tkanki tłuszczowej zawodnika przekracza wartość 9,5 – po prostu nie gra.



Ta szybkość, wytrzymałość i zwinność współgra z jego stylem: grając ustawieniem 4-4-2, Marcelino chce być przy piłce i, co ważniejsze, chce jej z powrotem po stracie. Nie jest jednak zainteresowany posiadaniem samym w sobie: „Zespół z 80% posiadania piłki i zaledwie trzema strzałami na bramkę mnie nudzi” – stwierdził. Tym, co go interesuje jest tempo i precyzja kontrataków, zbudowane na defensywnej solidności. Jego zespoły są, używając hiszpańskiego słowa, bardzo „vertical”, jednak nie oznacza to długiej piłki: zamiast tego chodzi o zwartość, ciągłą gotowość do ofensywnego zrywu, zawsze w liczbie mnogiej i na przestrzeni całego boiska, z dublującymi pozycję zawodnikami. Mechanizm ten opiera się na powtarzalności, starannie zaplanowanej i przeprowadzanej z dużą intensywnością, ukazując, że choć kwantyfikacja ma znaczenie to indywidualna analiza nie oznacza indywidualizacji podejścia: „Wszystko zaczyna się od idei, że piłka nożna to kolektyw” – stwierdził. Nie można też, czego się trzyma, wymagać od piłkarza czegoś, czego ten nie jest w stanie wykonać, można jednak tuszować wady i uwydatniać zalety.

To działa. Przed sobotnim, wieczornym meczem z Sevillą na Mestalla, Zaza przyjął statuetkę dla najlepszego zawodnika miesiąca w LaLiga; jeszcze przed jego zakończeniem zdobył ósmą bramkę w sezonie, zajmując drugie miejsce w tabeli najlepszych strzelców – zaraz za Leo Messim. Rodrigo ma na koncie pięć goli po dziewięciu kolejkach – to tyle, ile wcześniej zdobył w trakcie całego sezonu. Kondogbia był rewelacyjny w środku pola: Valencia ma opcję wykupu za 25 mln €, z której, na ten moment, nie skorzystałby tylko szaleniec. Obok niego gra Parejo: rozgrywający, który – jak mówi jego trener – robi różnicę. Jest przy tym profesjonalny i wytwarza wiele dobrego. Parejo na nowo się odnalazł i prowadzi swoich kolegów z zespołu. Szansę otrzymali także gracze wspinający się po szczeblach klubowych: Soler był wspaniały.

Jest też Guedes – szybki, wyszkolony, z niemożliwie dobrym strzałem; sensacja, która strzeliła w ten weekend dwie bramki. Jedna z nich była absurdalnie piękna, podobnie jak absurdalnie piękne było trafienie, które zdobył tydzień wcześniej przeciwko Betisowi.

„Kosmiczny” – nazwała go jedna z lokalnych gazet, podczas gdy pewien były zawodnik podsumował swoje zdanie jedną linijką: „Mamma mia!”.

Guedes zdobył już trzy bramki i zaliczył pięć asyst. W tym tygodniu otrzymał „złotą” nagrodę od AS-a, co zdarza się rzadko, jeśli nie jesteś zawodnikiem Madrytu lub Barcelony. Wypożyczonemu z PSG piłkarzowi, które zapłaciło za niego ponad 30 mln € i którego wartość z pewnością rośnie znacznie ponad tę kwotę, kibice już teraz śpiewają, by został. „Nie wiem co się wydarzy” – mówi.

Guedes trafił w sobotę dwukrotnie; jego drugi gol, doskonała podcinka nad Sergio Rico, był czwartym Valencii. Zespołem, który pokonali była Sevilla, czwarty hiszpański zespół w Lidze Mistrzów w tym sezonie, najlepsza z „pozostałych” ekip – jak niegdyś Valencia – i miało się poczucie zmiany warty. Upominania się o swoje. Nie tylko z powodu wyniku, choć ten był znakomity, ale z racji na sposób, w jaki grali. Nie tyle szybko, co wręcz wariacko – gdyby nie fakt, że słowo „wariacko” sugeruje brak kontroli, co nie miało miejsca: byli w posiadaniu piłki i rozrzucali ją szybko, dokładnie, rozważnie, z zostawiającymi rywali w tyle bocznymi obrońcami, podaniami, z których każde zdawało się przesuwać ich do przodu i wsparciem nadciągającym wraz z każdym podłączającym się do akcji zawodnikiem.

To było porywające, a Mestalla im wtórowała. „Nawet najstarsi ludzie na stadionie nie pamiętają takiego spektaklu” – napisał Cayetano Ros w El Mercantil. Superdeporte nazwało ich „walcem drogowym”. Eduardo Berizzo, trener Sevilli, przyznał: „W ataku byli nie do zatrzymania”. Zapytany o to, czy uważa, że był to występ perfekcyjny, Marcelino – przy okazji ujawniając swój charakter – odpowiedział: „Nie sądzę, że rozegranie perfekcyjnego meczu jest w ogóle możliwe, ponieważ takiej intensywności zwyczajnie nie da się utrzymać”.

Akcja niedługo przed przerwą zgrabnie to podsumowała. Rozpoczęła się głęboko z lewej strony, a skończyła na drugim końcu boiska, po przeciwległej stronie, z prawym obrońcą na połowie rywala. Co prawda nie zakończyła się ona bramką, ale podobna akcja już tak – kiedy Santi Mina strzelił trzeciego gola. Nie było to ostatnie trafienie: Valencia dorzuciła czwarte, do kolekcji z pięcioma strzelonymi przeciwko Máladze, trzema przeciwko Athletikowi i Realowi Sociedad, dwoma przeciwko Realowi Madryt i sześcioma przeciwko Betisowi. W dziewięć kolejek znaleźli drogę do bramki 25 razy (tylko Barcelona zdobyła więcej goli), które padły udziałem dziewięciu różnych graczy. Są drudzy i wciąż niepokonani, mimo że grali już z Atlético, Athletikiem, Realem Madryt i Sevillą: do tej pory mierzyli się z sześcioma z ośmiu topowych zespołów i łącznie przegrywali przez zaledwie osiem minut. „To, co się dzieje to szaleństwo” – stwierdził ich były bramkarz, Santi Cañizares.

„Postaramy się napisać historię” – powiedział Gabriel. Już to robią: w poszukiwaniu lepszego startu trzeba cofnąć się w czasie o niemal 70 lat. W tym samym momencie zeszłego sezonu przegrali już pięć razy i zwolnili trenera. Od strefy spadkowej dzieliły ich dwa punkty; teraz wszystko się zmieniło i są o jedno miejsce od samego szczytu tabeli. Jednak, zapytany o to, gdzie jest ich limit, Marcelino stwierdził: „To normalne, że wśród kibiców zapanowała euforia i dziękujemy im za to, ale nasz limit wyznacza ciągła praca z pokorą, wysiłkiem, poczuciem jedności i zaangażowaniem. Musimy być ambitni, ale euforia rozkojarzyłaby nas i nie gralibyśmy tak, jak teraz”. Marca obwieszcza „stan euforii” i pada pytanie: zapomnijcie o Lidze Mistrzów, czy ten zespół może aspirować o coś więcej?

Być może. Jedno jest jednak pewne: Valencia wróciła i są głodni.


Tekst autorstwa Sida Lowe’a dla The Guardian.

Kategoria: Felietony | The Guardian skomentuj Skomentuj (8)

KOMENTARZE

1. mucha002926.10.2017; 21:31
mucha0029Świetny tekst.
2. RaFaL26.10.2017; 21:43
RaFaLSpoko napisane !
3. LimaK26.10.2017; 21:44
Fajnie się to czyta :)

Wszystko dzięki Marcelino!!! ;)
4. dexter27.10.2017; 09:28
dexterCzytając ten artykuł, miałem ciary. Tyle lat czekam nie na jakieś trofeum, ale na grę Valencii, jaką pamiętam, jaką pokochalem. Teraz ja widzę, to mnie elektryzuje i z niecierpliwością czekam na koniec sezonu. Czekam, wierzę i marzę.
5. los ches27.10.2017; 09:34
los chesOd dziś przechodzę na dietę. :)
6. ThomsonVCF27.10.2017; 13:27
ThomsonVCFŚwietny artykuł!
7. LukasZ_NS27.10.2017; 14:54
LukasZ_NS@los ches od dzisiaj, a nie "od jutra " :P
8. VShingoV27.10.2017; 18:06
Bardzo dobry artykuł, świetnie się go czytało.