sonda
VCF.pl - Strona Główna
Panel użytkownika załóż konto przypomnienie hasła
RSS RSS

VALENCIA CF – AKTUALNOŚCI

Relacja z pobytu w Valencii - cdn.

Zibi, 12.09.2009; 23:59

Przedwczoraj minął dokładnie miesiąc, odkąd wróciłem z Hiszpanii, z miejsca mojego przeznaczenia, Valencii. Nie kwapiłem się dotąd, by podzielić się własnymi wrażeniami, a przede wszystkim spostrzeżeniami z wizyty w stolicy Turii. Być może było to spowodowane tym, że prostymi słowyma nie da się opisać tego, czego doświadczyłem. Znacznie utrudnione jest w takim wypadku przelanie emocji, doświadczeń na kartkę zwykłego papieru tudzież wpis, notkę w Internecie. Teraz z autopsji wiem i przyznaję, że tak czasem po prostu bywa. Nigdy nie będzie ona oddawała w całości, wzdłuż i wszerz, przeżyć, jakie targały mną przed, w czasie i po wyjeździe. Czuję się jednak trochę zobowiązany do napisania pewnego rodzaju sprawozdania z tamtych chwil, które tak naprawdę sprawozdaniem nie będzie.

W telegraficznym skrócie, po kolei, przejrzyście pragnę opisać chwile, w których spełniały się moje marzenia. Obraz, który z tak dużą częstotliwością pojawiał się w moich snach, marzeniach, teraz nie był już jawą. Nie był też fatamorganą, nie zwiodła mnie nawet wysoka temperatura, panująca w tym upalnym miesiącu – wahała się przecież pomiędzy 30-36 stopniami Celsjusza, a to już jak dla mnie całkiem sporo.

Nie mogę na wstępie nie wspomnieć, iż wyjazdem zainspirowany zostałem trochę wycieczką użytkownika serwisu, Fuha oraz Rubena123, którzy już na początku lipca deklarowali, że jadą do Manchesteru. Pomysł ten wydawał mi się wspaniały, a wybór samego meczu iście mistrzowski. Gra przeciwko tak znanemu rywalowi, zdobywcy niedawnej Champions League to gratka dla każdego kibica piłki nożnej. Długo nad tym rozmyślałem, ale coś tchnęło mnie w zupełnie inną stronę. Do głowy przyszła mi wówczas myśl, podpowiadająca jak dobry anioł stróż, żeby ten pierwszy mecz „Nietoperzy” ujrzeć na Estadio Mestalla. Trzasnąłem w stół na znak całkowitej zgody. Od tego momentu właściwie wszystko się zaczęło, ruszyłem z kopyta, szukałem biletów, radziłem się, m.in. redaktora Maćka. Idea jaka mi przyświecała, to przede wszystkim zobaczyć na żywo piłkarzy, drużynę, w meczu o Trofeo Naranja, zaplanowanym na 8 sierpnia z… jakby nie było jednym z potentatów, Arsenalem Londyn. A później, a może na dokładkę miasto, Paternę. Cała ta procedura, związana oczywiście z biletami, dokumentami podróży domknięta została przeze mnie w bardzo szybkim tempie, byłem głuchy na rady niektórych członków mojej, zaznaczę – dalszej, rodziny, odradzającej wyjazdu ze względu na atakującą w Hiszpanii świńską grypę. Bliscy wiedzieli, że wybieram się w końcu w podróż mojego życia! I tak naprawdę zanim się obejrzałem…

… byłem już na miejscu. Lądowanie na Manises poprzedził start we Wrocławiu i przesiadka we Frankfurcie z pięciogodzinną przerwą. Na lotnisku z odnalezieniem się nie miałem żadnych problemów, kierowałem się wprost do metra, a stamtąd linią Rafael Buñol na Benimaclet (mieszkańcy Valencii mogą łatwo zlokalizować te okolice – dopowiem jedynie, że od stacji dzieliły mnie trzy minuty drogi – Avinguda d’Emilio Baró), gdzie mieszka obecnie moja znajoma z podwórka (z Nysy – dop.) z chłopakiem.

Zważywszy na to, że terminy lotów pozwoliły mi na kilkudniowy „wypoczynek”, nie traciłem czasu. Zaraz po zakwaterowaniu pomaszerowałem do miasta. Zwykle taka przechadzka zabierała 35 minut, co już przy tak ciepłej pogodzie oraz suchym powietrzu było nie lada udręką. Katusze, jakie znosiłem były jednak niczym wobec pięknych zabytków architektonicznych stolicy Lewantu. Valencia czaruje niemal pod każdym względem, z czym zgodzi się chyba każdy, który ją choć raz odwiedził. Nie dziwię się opiniom wynoszącym tę cudowną aglomerację nawet nad Barcelonę czy Madryt, ale to pozostaje wciąż w kwestii gustu, więc nie zamierzam w ogóle subiektywnych poglądów na ten akurat temat rozważać. Harmonijne, estetyczne budowle doskonale komponują z roślinnością, parkami, skwerami Valencii. W tym aspekcie Valencia nie ma sobie równych w Hiszpanii, stanowiąc ścisłą czołówkę w Europie, jako miejscowość oznaczająca się bardzo wysokim procentem ogólnej powierzchni zieleni. Dzięki temu nazywana jest la Ciudad de las flores, czyli „miastem kwiatów”. Ogrody kwiatowe na przykład są pozostałością po muzułmanach. Z kolei El Jardín del Turia usytuowany jest w starym biegu rzeki Turii. Największymi parkami są za to Jardínes del Real, Jardín Botánico, El Parque de Oeste, a także właśnie Jardín del Turia. Najbardziej rozpoznawalnymi zaś skwerami-placami Plaça de l\'Ajuntament wraz z Plaça de la Verge. Atmosfera w mieście, określając jednym słowem jest cudowna.

W ciągu zaledwie trzech dni, przemieszczając się o własnych bądź miejsko-komunikacyjnych siłach zwiedziłem Ajuntament de València, czyli ratusz, siedzibę władz Valencii (hiszp. Ayuntamiento de Valencia – zdjęcia tutaj: ), *Palau de la Música i Congressos de València (w skrócie „Pałac Muzyki” – zdjęcia: ), Estació Nord del València, dworzec kolejowy (zdjęcia: ), Ciudad de Las Artes y Las Ciencias („Pałac sztuki i nauki” – klik), Palau de la Generalitat, gmach zarządu Comunidad Valenciana (hiszp. Palacio de la Generalidad de Valencia – klik), Basílica de la Virgen de los Desamparados (barokowy kościół usytuowany na tyłach katedry), gdzie dosyć często odbywają się msze z Valencianistas, ostatni raz „Nietoperze” nawiedziły ten kościół przed pojedynkiem z Arsenalem, kiedy to razem z włodarzami i sztabem szkoleniowym modlili się o pomyślny start i udany sezon. Oprócz tego znajdującą się obok La Catedral de Santa María de València(zdjęcia katedry tu ) oraz symbol miasta, słynną wieżę El Micalet(fotografie: ) oraz średniowieczne zabudowę miasta, bramy Torres de Serranos i Torres de Quart. Przez przypadek w drodze do Palau de la Música natknąłem się także na siedzibę redakcji SuperDeporte(klik!). Kilkakrotnie znajdowałem się też pod Estadio Mestalla, a także nad wyjątkowo ciepłym i słonym morzem.

Dzień przed meczem dotarłem do usytuowanego na obrzeżach, Miasteczka Sportu. Część drogi przejechałem tramwajem, niemal godzinę natomiast musiałem poświęcić na przejście trasy piechotą. Z jednej strony czułem się wykończony, ale fakt, że wreszcie się udało niesamowicie mnie satysfakcjonował. Tam też się rozglądałem, przechadzałem, cieszyłem oko, robiłem zdjęcia. Ponadto, trafiłem w samą porę na spotkanie sparingowe VCF Mestalla z Al Ain Abu Dhabi, które wygraliśmy 3-0. W przerwie dostrzegłem obserwującego mecz Michela Herrero, za którym chwilę potem podążyłem. Poprosiłem wtedy jego kolegów, aby zrobili nam zdjęcie. Dla mnie osobiście była to niezapomniana chwila, zwieńczenie ciężkiego, ale pięknego dnia (było to przed godz. 22). Po zakończeniu spotkania wyczekiwałem aż od rozmów z innymi szkoleniowcami uwolni się trener Mestallety, Óscar Fernández. Hiszpan nie mógł odmówić i bardzo chętnie ustawił się razem ze mną do zdjęcia. Paterna zrobiła na mnie ogromnie miłe wrażenie. To idealne miejsce dla kogoś takiego jak ja, mógłbym tam spędzać całe dnie, podpatrując jak trenują piłkarze oraz piłkarki.

W końcu, 8 sierpnia, nadszedł dzień, na który od dawna czekałem. Plakat klubowy głosił, iż prezentacja drużyny zaplanowana jest na godzinę 20.30, a mecz rozpocznie się o 21.30. Rano postanowiłem jeszcze przejść się do miasta, później odwiedziłem pobliski oficjalny sklep drużyny, w którym nie mogłem napatrzyć się na gadżety klubowe i pełne wyposażenie, od stóp do głów można by się tam zaopatrzyć w różnego rodzaju ekwipunek kibica. Zanim pewna ekspedientka zdążyła się zorientować i mnie upomnieć, zrobiłem kilka fotografii. Gdy wróciłem do domu, zdecydowałem, że po południu wypocznę, aby naprzeciw emocjom wyjść odprężony, wypoczęty. Jak postanowiłem, tak też zrobiłem. Wyszedłem tuż przed 20, a na ulicach przy stadionie czekały już na mnie tłumy rozśpiewanych kibiców. Ze stadionu rozbrzmiewały hiszpańskie hity, które słychać było z odległości kilometra. Świadczy to o naprawdę porządnym sprzęcie nagłośnieniowym. Przez dłuższą chwilę czułem się jakbym był właśnie na jakimś koncercie, ale wątpliwości rozwiały się wraz z przejściem przez bramkę i wyjściem na trybunę. Nie chcę tego na każdym kroku powtarzać, lecz, wybaczcie, muszę – nie zapomnę tej chwili! W uszach do dziś gra mi jeszcze Viva la Vida, zespołu Coldplay, kiedy wchodziłem i zasiadałem na krzesełku. Byłem w niebie. Z tego błogiego stanu wyprowadził mnie pewien fan, na którego miejscu przez pomyłkę usiadłem. Sektory znajdują się bardzo blisko siebie, a krzesełka w każdym numerowane są od 1, więc nieraz łatwo jest się zgubić. Natychmiast się „obudziłem” i po chwili „byłem u siebie” na Gol Norte w sekotrze 7. Z kilkunastominutowym opóźnieniem zaczęło się przedstawienie. Na boisko wybiegali z szatni głośno zapowiadani kolejni piłkarze, „przybijali piątkę” maskotce drużyny, wyróżniającemu się „Nietoperzowi”, po czym zajmowali swoje miejsce na specjalnie przygotowanym podium. Na bandach, telebimie co chwilę wyświetlały się nazwiska piłkarzy, sztabu szkoleniowego, tych, którzy akurat triumfalnie przebiegali przez „bramkę sponsora”. Największy aplauz publiczności zyskali César, Pablo, Joaquín, Albelda, Vicente, Silva oraz Villa. Na koniec pojawił się zachęcany gromkimi brawami i krzykami legendarny Españeta. A ja sobie spokojnie siedziałem i upajałem tymi stadionowymi, choć nie tylko, widokami. Zauważyłem chociażby najbardziej elektryzujący sektor, przeznaczony wyłącznie dla grupy zagorzałych fanatyków Ultra Yomus Valencia. Po krótkiej chwili na boisko wyszli rozgrzewać się Blanquinegros, a kilka minut później przywitani naturalnie gwizdami zawodnicy Arsenalu. Około w pół do 22 usłyszeliśmy pierwszy gwizdek sędziego. Nieoczekiwanie zaczął padać deszcz, który już po krótkiej chwili przekształcił się w porządną ulewę. Na stadionie wielkie poruszenie, tutejsi tego nie doznają zbyt często (nadmieniłem już, że w dzień nie widać ani jednej maleńkiej chmurki?), dlatego w popłochu zakładali deszczowce, pelerynki, chwytali za parasol bądź chowali się pod kondygnacjami stadionu. Spotkanie za to, jak na sparingowy pojedynek, rozgrywane było w szybkim tempie. Bogate w sztuczki, szarże, czy to Pablo, czy Joaquína mogło się podobać. Z obu stron nie zabrakło ciekawych akcji, interwencji bramkarzy, podbramkowych sytuacji. Wszyscy wykazywali się sporym zaangażowaniem. Wkrótce pierwsza część gry dobiegła końca, wynik nie zadowalał nikogo, a narzekać można było chyba tylko na brak bramek (akurat ja miałem do tego powody). W przerwie nie odrywałem rąk od aparatu. Na drugą odsłonę z kilkoma zmianami Los Ches wybiegli tak samo, a może jeszcze bardziej zmobilizowani. Zdominowali przeciwnika, atakowali, ale sporą nieporadność wykazywał… David Villa, ten, który zamierzał chyba zepsuć mnie i reszcie fanów zgromadzonych tego wieczora na Mestalla wieczór. Dobiegła 69 minuta meczu, kiedy nagle serca kibiców zaczęły uderzać z większym natężeniem. Na przewracanym w obrębie pola karnego Michelu sędzia odgwizduje rzut karny. Sprawa była prosta – bynajmniej tak myśleliśmy. Podbiegnie Villa, strzeli pewnie w któryś róg, wyprowadzi drużynę na prowadzenie, zdobędzie pierwszego gola ku uciesze fanów. Niestety, kolejny raz w tym spotkaniu zawiódł. Na szczęście okazało się, fiestę odłożyć trzeba było tylko o 5 minut. Wtedy po jednym z rzutów rożnych do piłki najprędzej dopadł Michel i umieścił ją tuż przy słupku, w siatce Fabiańskiego.

Ciąg dalszy nastąpi. Prawdopodobnie jutro z rana, prawdopodbnie ze zdjęciami oraz uzupełnionymi lukami na hiperłącza.Wybaczcie, ale dziś nie jestem już w stanie niczego napisać, a bardzo chciałem dodać choćby zalążek tekstu.

Pozdrawiam.

Kategoria: Ogólne | własne skomentuj Skomentuj (6)

KOMENTARZE

1. fundmental13.09.2009; 00:50
hehe
minęliśmy się w VLC, gdyż byłem od 21 do 31 sierpnia. bardzo krótko w tym roku, zważywszy, że rok i dwa lata temu siedziałem tam po kilka miesięcy.
miło poznać zajobów co podróżują za ukochanym klubem.
Amunt Zibi:)
następnym razem jak będziesz leciał to weż mnie jako przewodnika to zobaczysz miasto jeszcze piękniejsze niż teraz.
pozdrawiam gorąco
2. Jacek13.09.2009; 11:10
JacekJak Zibi wezmie się za pisanie to od razu mam co robić... Zibi to najlepszy redaktor
3. CheS_9113.09.2009; 11:13
Może jakieś fotki miasta i ciekawych budynków,zabytków itp. ?? Jeśli oczywiście to możliwe,pozdro.
4. billie_13.09.2009; 16:42
zazdroszczę.

relację z twojego pobytu czytałem z dużym zapałem, nie ukrywam, że moim marzeniem jest wizyta na estadio mestalla i oglądanie na żywo naszej drużyny. ostatnio nawet zacząłem się zastanawiać nad wyjazdem, zacząłem planować go na przyszły rok. ale najpierw będę musiał pomyśleć nad wyjazdem do pragi! :D

bardzo ładnie to napisałeś.

zazdroszczę.
5. Lolek13.09.2009; 17:04
LolekNie, nie bede tego czytal! Z czystej zazdrosci... ;)
6. Pitterek2514.09.2009; 20:03
Kolego ja byłem na przełomie Grudnia 2008 i Stycznia 2009 w Valencii m. in. na meczu Valencia - Atletico de Madrid i mam zdjęcia z wszystkimi najważniejszymi piłkarzami :) a w lipcu tego roku przejeżdzałem obok miasteczka Paterna codziennie przz miesiąć i również nie omieszkałem tam wstąpić co prawda nie musiałem iść godziny pieszo...na szczęście bo temperatury w lipcu też wysokie...a zwiedzanie Valencii polecam zimą niż latem chociażby dlatego że mniej turystów i mniejszy tłok POZDRAWIAM kibiców FC Valencia