Joaquin – Crack czy poCRACKa?
26.02.2007; 22:03
Jak mawiają złośliwi, ostatnia bramka strzelona przez zespół Valencii warta jest 25 mln euro. Żeby było zabawniej, nie jest to gol na wagę zwycięstwa Ligii Mistrzów, lecz trafienie, które pozwoliło ostatecznie wywieźć punkt z Tarragony – w spotkaniu z ostatnim w tabeli Gimnastic. Co więc czyni tę bramkę tak „wartościową”? Odpowiedź jest prosta – jej zdobywca... Zdobywca, który po 5 miesiącach gry w nowym klubie wreszcie trafił do bramki rywali...
Joaquin nie był celem nr 1 podczas trwania letniego okienka transferowego. Mówiło się o zainteresowaniu włodarzami Ches Cristiano Ronaldo, którego transfer miała sfinansować Toyota – sponsor naszego klubu, jednakże działacze „Czerwonych diabłów” mówili zdecydowane „nie!” każdej ofercie Valencii. Kolejnym skrzydłowym, który miał wzmocnić ekipę Quique Floresa miał być Simao Sabrosa, którego Benfica wyceniła na 18 mln euro, jednak Portugalczyk wielokrotnie odrzucał i tak niemałe oferty kontraktu, czym ostatecznie zraził do siebie działaczy oraz kibiców Valencii, a Juan Soler zerwał negocjacje. W takiej więc sytuacji na celowniku Valencii znalazł się Joaquin, za którego początkowo oferowano kilkanaście mln euro. Jednakże upór, konsekwentne oraz twarde negocjacje i takież same warunki, jakie ostatecznie podyktował największy udziałowiec Betisu – Manuel Ruiz de Lopera, ustalały kwotę odstępnego na 25 mln euro, do czego doliczyć należało około 3 mln euro - prowizji dla agentów, Hiszpańskiej Federacji Piłkarskiej (LFP) oraz pozostałych opłat, które również pokryć miał nowy klub andaluzyjskiego skrzydłowego. Wypłacalność klubu osobiście poręczył Juan Soler, wniebowzięty sfinalizowaniem najdroższego w historii klubu transferu oraz zakończeniem arcytrudnych i bardzo nieprzyjemnych negocjacji. Juan Soler nie szczędził też komplementów i nie unikał zachwytów nad swym nowym nabytkiem, którego niejednokrotnie nazwał „prawdziwym Crackiem”. Wszystko więc wskazywało na to, że Valencia będzie miała nowego, rewelacyjnego prawego skrzydłowego; wielu marzyło o reinkarnacji wspaniałych skrzydeł Killy Gonzales – Gazika Mendieta w duecie Vicente Rodriguez – Joaquin Sanchez. A były ku temu powody...
Cała dotychczasowa kariera piłkarza, związana była z jednym zaledwie klubem - Betisem Sevilla. To właśnie w klubie z Andaluzji 19 letni Joaquin zadebiutował w rozgrywkach Primera Division, występując w 36 spotkaniach swojego klubu. W następnym sezonie Joaquin stając się jednym z najważniejszych zawodników swojego klubu, 4-krotnie wpisując się na listę strzelców, oraz 5-krotnie podaniami otwierając kolegom z zespołu drogę do bramki. W tym też sezonie jego zespół zdołał wywalczyć awans do Pucharu UEFA. Kolejny rok przyniósł zawodnikowi nowe osiągnięcia- zdobył aż 9 bramek, oraz 10 razy asystował, co było fenomenalnym wynikiem jak na młodego skrzydłowego. Swoją wysoką formą porywał kibiców także i w kolejnej edycji rozgrywek hiszpańskiej ligi, kiedy to uzyskał 7 trafień, oraz 8-krotnie asystował. W następnym sezonie młoda gwiazda hiszpańskiej piłki zabłysła całym swym blaskiem - Joaquin został najczęściej asystującym zawodnikiem Primera Division, zaliczając 16 asyst, do którego to znakomitego dorobku dołożył także 6 bramek. Swoją grą w ówczesnym sezonie Joaquin zdecydowanie przyczynił się do zajęcia przez Real Betis miejsca premiowanego awansem do gry w Lidze Mistrzów, a także dopomógł swemu klubowi w wywalczeniu po raz drugi w historii, prestiżowego Pucharu Króla. Ostatni sezon, nieco już skromniejszy w osiągnięcia, głównie jednak z powodu fatalnej postawy Betisu w lidze, zaowocował zdobyciem 3 bramek, oraz zaliczeniem 5 asyst. W tym także sezonie Joaquin zadebiutował w rozgrywkach Ligii Mistrzów, gdzie wystąpił we wszystkich spotkaniach fazy grupowej. Pod koniec sierpnia ubiegłego roku Joaquin wybrał Valencię, gdyż jak twierdził – nie chiał być „betisowym uosobieniem Julena Guerrero”. Kibice z radością powitali na lotnisku swojego „Ximo” – okazało się, że początkowo był on im jednoznacznie tylko „drogi”...
Doświadczenia wszystkich tych lat, występy na wielu boiskach, przeciwko najsilniejszym rywalom kontynentu - jak mogłoby się wydawać - dostatecznie ukształtowały piłkarski talent Joaquina, który ten dynamiczny skrzydłowy niewątpliwie posiada(ł). Jednak przejście do Valencii sprawiło, że zawodnik ten, czując większą presję i podejmując większe wyzwania, niejako zagubił się w nowym klubie. I choć co jakiś czas dawał próbki swojego geniuszu – ośmieszając defensywę rywali, obijając słupki i poprzeczki, to jednak więcej było niepotrzebnych strat, nieudanych dryblingów i chybionych dośrodkowań. To na pewno nie było to, czego od nowego, najdroższego w historii klubu gracza wymagali kibice. Coraz częściej zdarzało się, że nowy nabytek zespołu mecze obserwował z ławki, wchodząc na ostatnie jeden - dwa kwadranse. Coraz częściej pojawiały się głosy, że Joaquin to kolejny – po bezustannie kontuzjowanym Asierze del Horno oraz ciągle nieprzygotowanym Francesco Tavano – zupełnie nietrafiony transfer Amedeo Carboniego – nowego Dyrektora Sportowego „Nietoperzy”. Coraz częściej furorę na boisku robił inny prawy skrzydłowy – Miguel Angulo, coraz rzadziej w spotkaniach grywał Ximo. I chociaż nieraz już wydawało się, że Joaquin wykorzysta wreszcie swą szansę i trafi do bramki rywali, czym przełamie swą niemoc boiskową, ten ciągle marnował dogodne sytuacje (jak w meczu z Getafe) czy też obrońcy rywali wybijali piłkę niemal już z bramki (mecz z Szachtarem). Upragniona bramka, a z nią psychiczne chyba odblokowanie i zwyżka formy wciąż nie nadchodziły... Sytuacja zmieniła się w 62 minucie ostatniego ligowego spotkania, kiedy to po strzale Davida Villi i interwencji katalońskiego „portiero” piłka spadła wprost pod nogi Joaquina, który z najbliższej odległości umieścił ją w pustej bramce rywali. Swego pierwszego gola Joaquin zadedykował swej córce, która – jak znów zauważają złośliwi – na „kołyskę” w wykonaniu szczęśliwego ojca czekać musiała niemal pół roku... Wszystko wskazywało jednak na to, iż trafienie Joaquina da zespołowi Valencii 3 pkt, jednak nadzieje te rozwiał w doliczonym czasie gry Ruben Castro – strzelec wyrównującego gola w niedzielnym spotkaniu.
Joaquin zdobył więc długo oczekiwaną bramkę. Aktualne pozostaje jednak pytanie, czy oznacza ona poprawę gry byłego reprezentanta Hiszpanii i powrót do wielkiej formy z gry w Betisie... Jeżeli problem rzeczywiście tkwił w psychice zawodnika, spora jest szansa że tak właśnie będzie. Jednak jeśli „niemoc boiskowa” Joaquina spowodowana jest niedojrzałością piłkarską tego zawodnika czy odmiennym stylem, który narzuca diametralnie inny sposób gry od tego, jaki piłkarz preferował w Betisie, być może na dobrą grę w wykonaniu Ximo przyjdzie nam jeszcze chwilę poczekać. Odpowiedź na tak sformułowane pytanie przyniosą nam najbliższe już dni, w których Joaquin będzie miał szansę udowodnić, że „początkowe” problemy ma już za sobą... Miejmy więc nadzieję, że najbliższe mecze pokażą więc, że Joaquin nie jest cieniem zawodnika znanego z pięknych akcji w barwach Betisu, że wciąż, za prezydentem Solerem, będziemy mogli o nim mówić – prawdziwy Crack – a słowo poCracka będzie zupełnie nieadekwatnym określeniem tego zawodnika.
Joaquin nie był celem nr 1 podczas trwania letniego okienka transferowego. Mówiło się o zainteresowaniu włodarzami Ches Cristiano Ronaldo, którego transfer miała sfinansować Toyota – sponsor naszego klubu, jednakże działacze „Czerwonych diabłów” mówili zdecydowane „nie!” każdej ofercie Valencii. Kolejnym skrzydłowym, który miał wzmocnić ekipę Quique Floresa miał być Simao Sabrosa, którego Benfica wyceniła na 18 mln euro, jednak Portugalczyk wielokrotnie odrzucał i tak niemałe oferty kontraktu, czym ostatecznie zraził do siebie działaczy oraz kibiców Valencii, a Juan Soler zerwał negocjacje. W takiej więc sytuacji na celowniku Valencii znalazł się Joaquin, za którego początkowo oferowano kilkanaście mln euro. Jednakże upór, konsekwentne oraz twarde negocjacje i takież same warunki, jakie ostatecznie podyktował największy udziałowiec Betisu – Manuel Ruiz de Lopera, ustalały kwotę odstępnego na 25 mln euro, do czego doliczyć należało około 3 mln euro - prowizji dla agentów, Hiszpańskiej Federacji Piłkarskiej (LFP) oraz pozostałych opłat, które również pokryć miał nowy klub andaluzyjskiego skrzydłowego. Wypłacalność klubu osobiście poręczył Juan Soler, wniebowzięty sfinalizowaniem najdroższego w historii klubu transferu oraz zakończeniem arcytrudnych i bardzo nieprzyjemnych negocjacji. Juan Soler nie szczędził też komplementów i nie unikał zachwytów nad swym nowym nabytkiem, którego niejednokrotnie nazwał „prawdziwym Crackiem”. Wszystko więc wskazywało na to, że Valencia będzie miała nowego, rewelacyjnego prawego skrzydłowego; wielu marzyło o reinkarnacji wspaniałych skrzydeł Killy Gonzales – Gazika Mendieta w duecie Vicente Rodriguez – Joaquin Sanchez. A były ku temu powody...
Cała dotychczasowa kariera piłkarza, związana była z jednym zaledwie klubem - Betisem Sevilla. To właśnie w klubie z Andaluzji 19 letni Joaquin zadebiutował w rozgrywkach Primera Division, występując w 36 spotkaniach swojego klubu. W następnym sezonie Joaquin stając się jednym z najważniejszych zawodników swojego klubu, 4-krotnie wpisując się na listę strzelców, oraz 5-krotnie podaniami otwierając kolegom z zespołu drogę do bramki. W tym też sezonie jego zespół zdołał wywalczyć awans do Pucharu UEFA. Kolejny rok przyniósł zawodnikowi nowe osiągnięcia- zdobył aż 9 bramek, oraz 10 razy asystował, co było fenomenalnym wynikiem jak na młodego skrzydłowego. Swoją wysoką formą porywał kibiców także i w kolejnej edycji rozgrywek hiszpańskiej ligi, kiedy to uzyskał 7 trafień, oraz 8-krotnie asystował. W następnym sezonie młoda gwiazda hiszpańskiej piłki zabłysła całym swym blaskiem - Joaquin został najczęściej asystującym zawodnikiem Primera Division, zaliczając 16 asyst, do którego to znakomitego dorobku dołożył także 6 bramek. Swoją grą w ówczesnym sezonie Joaquin zdecydowanie przyczynił się do zajęcia przez Real Betis miejsca premiowanego awansem do gry w Lidze Mistrzów, a także dopomógł swemu klubowi w wywalczeniu po raz drugi w historii, prestiżowego Pucharu Króla. Ostatni sezon, nieco już skromniejszy w osiągnięcia, głównie jednak z powodu fatalnej postawy Betisu w lidze, zaowocował zdobyciem 3 bramek, oraz zaliczeniem 5 asyst. W tym także sezonie Joaquin zadebiutował w rozgrywkach Ligii Mistrzów, gdzie wystąpił we wszystkich spotkaniach fazy grupowej. Pod koniec sierpnia ubiegłego roku Joaquin wybrał Valencię, gdyż jak twierdził – nie chiał być „betisowym uosobieniem Julena Guerrero”. Kibice z radością powitali na lotnisku swojego „Ximo” – okazało się, że początkowo był on im jednoznacznie tylko „drogi”...
Doświadczenia wszystkich tych lat, występy na wielu boiskach, przeciwko najsilniejszym rywalom kontynentu - jak mogłoby się wydawać - dostatecznie ukształtowały piłkarski talent Joaquina, który ten dynamiczny skrzydłowy niewątpliwie posiada(ł). Jednak przejście do Valencii sprawiło, że zawodnik ten, czując większą presję i podejmując większe wyzwania, niejako zagubił się w nowym klubie. I choć co jakiś czas dawał próbki swojego geniuszu – ośmieszając defensywę rywali, obijając słupki i poprzeczki, to jednak więcej było niepotrzebnych strat, nieudanych dryblingów i chybionych dośrodkowań. To na pewno nie było to, czego od nowego, najdroższego w historii klubu gracza wymagali kibice. Coraz częściej zdarzało się, że nowy nabytek zespołu mecze obserwował z ławki, wchodząc na ostatnie jeden - dwa kwadranse. Coraz częściej pojawiały się głosy, że Joaquin to kolejny – po bezustannie kontuzjowanym Asierze del Horno oraz ciągle nieprzygotowanym Francesco Tavano – zupełnie nietrafiony transfer Amedeo Carboniego – nowego Dyrektora Sportowego „Nietoperzy”. Coraz częściej furorę na boisku robił inny prawy skrzydłowy – Miguel Angulo, coraz rzadziej w spotkaniach grywał Ximo. I chociaż nieraz już wydawało się, że Joaquin wykorzysta wreszcie swą szansę i trafi do bramki rywali, czym przełamie swą niemoc boiskową, ten ciągle marnował dogodne sytuacje (jak w meczu z Getafe) czy też obrońcy rywali wybijali piłkę niemal już z bramki (mecz z Szachtarem). Upragniona bramka, a z nią psychiczne chyba odblokowanie i zwyżka formy wciąż nie nadchodziły... Sytuacja zmieniła się w 62 minucie ostatniego ligowego spotkania, kiedy to po strzale Davida Villi i interwencji katalońskiego „portiero” piłka spadła wprost pod nogi Joaquina, który z najbliższej odległości umieścił ją w pustej bramce rywali. Swego pierwszego gola Joaquin zadedykował swej córce, która – jak znów zauważają złośliwi – na „kołyskę” w wykonaniu szczęśliwego ojca czekać musiała niemal pół roku... Wszystko wskazywało jednak na to, iż trafienie Joaquina da zespołowi Valencii 3 pkt, jednak nadzieje te rozwiał w doliczonym czasie gry Ruben Castro – strzelec wyrównującego gola w niedzielnym spotkaniu.
Joaquin zdobył więc długo oczekiwaną bramkę. Aktualne pozostaje jednak pytanie, czy oznacza ona poprawę gry byłego reprezentanta Hiszpanii i powrót do wielkiej formy z gry w Betisie... Jeżeli problem rzeczywiście tkwił w psychice zawodnika, spora jest szansa że tak właśnie będzie. Jednak jeśli „niemoc boiskowa” Joaquina spowodowana jest niedojrzałością piłkarską tego zawodnika czy odmiennym stylem, który narzuca diametralnie inny sposób gry od tego, jaki piłkarz preferował w Betisie, być może na dobrą grę w wykonaniu Ximo przyjdzie nam jeszcze chwilę poczekać. Odpowiedź na tak sformułowane pytanie przyniosą nam najbliższe już dni, w których Joaquin będzie miał szansę udowodnić, że „początkowe” problemy ma już za sobą... Miejmy więc nadzieję, że najbliższe mecze pokażą więc, że Joaquin nie jest cieniem zawodnika znanego z pięknych akcji w barwach Betisu, że wciąż, za prezydentem Solerem, będziemy mogli o nim mówić – prawdziwy Crack – a słowo poCracka będzie zupełnie nieadekwatnym określeniem tego zawodnika.
KOMENTARZE
Ale bramek z meczu dalej nie ma
Nie otworzylem oczu, są bramki! :D
Niestety już w ostatnim sezonie w Betisie Joaquin zatracił "to coś" co miał dotychczas i będziemy musieli chyba jeszcze trochę poczekać, zanim zobaczymy prawdziwego Joaquina. Na pewno nie sprzyja mu zmiana klubu i środowiska. To opóźnia jego powrót do świetnej dyspozycji.
Potencjał ma niesamowity i jest jeszcze młody, więc na pewno będziemy mieli z niego jeszcze pożytek. Nawet grając tak krótko w VCF pokazał kilka świetnych zagrań (szczeg. zapamiętałem jedno: jak w powietrzu nogą zgasił piłkę i zanim ona opadła na ziemię tą samą nogą odegrał do partnera).
Przede wszystkim jednak Joaquin ma inny styl gry niż styl VCF. To on musi się dostosować do VCF, a nie VCF do niego. Jednak widać, że to zrozumiał, więc jest nadzieja, że będzie OK.
Miejmy nadzieję, że ta bramka będzie trampoliną, która pozwoli mu szybciej osiągnąć pułap, którego od niego oczekujemy. Progresja liniowa na pewno trenera jak i nas, kibiców, nie interesuje.
Nie wiem, czy zrozumiał, gdyż niedawno powtarzał, że ma swój styl którego nie zmieni, bo przyniósł mu największe sukcesy.
O ile Villa idealnie pasuje do koncepcji gry VCF, o tyle Joaquin jest jakby barokowym ornamentem do ascetycznego stylu Valencii. Trzeba dobrego architekta, żeby te dwa sprzeczne elementy wkomponować w jedną harmonijną całość.
Dobrze,że wreszcie strzelił gola.Niemniej trudno oczekiwać (bo nie ma po temu logicznych przesłanek) by była to oznaka "przełamania".Choć chciałbym,żeby problem tkwił w jego psychice.To uważam,że w tym sezonie nie ma się co spodziewać "ochów" i "achów".Jeśli zobaczymy wartościowego Joaquina to raczej dopiero w kolejnym sezonie.
Sempre Che...
Poza tym niektórym i zgrupowanie nie pomoże.
Z ciekawostek - Soler rozpoczął bezpośrednie negocjacje z Albeldą w sprawie poprawy warunków jego kontraktu, z pominięciem Carboniego.
Czytając różne teksty i wypowiedzi nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to ostatni sezon Floresa w VCF. Wydaje się, że decyzja na górze została podjęta i ewentualne sukcesy VCF byłyby paradoksalnie w pewnym sensie nie na rękę decydentów. Takie wpadki jak mecze z Getafe czy Nastic to woda na młyn dla jego przeciwników, zwłaszcza Carboniego. A Carboni, nie wiadomo dlaczego, ma ogromne zaufanie Solera. Zdanie piłkarzy, z których większość stoi po stronie Floresa, ma chyba drugorzędne znaczenie.
Pedro, jeśli to prawda, co piszesz o Albeldzie, to jest to świetna wiadomość!
A odnośnie "pożegnania" QSF to jeśli wyniki go obronią (a wciąż mamy szanse i na CL i tryumf w La Liga),to nikt go nie ruszy.Choć z drugiej strony pamiętam co się stało z Cuperem.
Świetny felieton Ule.
pozdr
Gdzie mozna kupic szlik VCF przez net? bo na allegro nedza
« Wsteczskomentuj